Kobiety mojego życia



Z mężczyznami radzę sobie o wiele lepiej niż z kobietami. Kobiety przeważnie onieśmielają mnie, powodują, że czuję się z jakiegoś powodu nieswojo. Bardzo trudno mi się z nimi prawdziwie zaprzyjaźnić. W stosunkach z mężczyznami czuję się bardziej uzbrojona w szczerość, jestem prostolinijnie otwarta, pewna siebie i swojej intuicji. Wszystko jest prostsze, bardziej cyniczne i konkretne. Milczenie nie jest aż tak krępujące. W przypadku kobiet o wiele więcej czasu, energii i często niestety o stokroć więcej zbędnych słów zajmuje dotarcie do sedna, do prawdziwego wnętrza. A to mnie zdecydowanie i zniechęca, i męczy.

Nie wspomnę już o Koreankach, z którymi zupełnie w żadnym temacie nie potrafię się utożsamić. Moje ostatnie próby nawiązania kontaktu skończyły się haniebnie szybkim odwrotem, kiedy to moja rozmówczyni gorąco poleciła mi wyrwanie kilku zębów celem poprawienia kształtu twarzy...

Z drugiej strony, kiedy spoglądam wstecz, okazuje się, że osoby, które wywarły największy wpływ na moje życie są w zdecydowanej większości płci żeńskiej. W szczególności jest to siedem pod każdym względem wyjątkowych kobiet (ich inicjały ułożyły mi się w sformułowanie „DEAD GOD” - o mało z krzesła nie spadłam). Kobiety te są bardzo silne nawet jeżeli za bardzo nie zdają sobie z tego sprawy. Wszystkie są niesamowicie zmysłowe – każda na swój specyficzny sposób. I wszystkie, bez wyjątku, zmieniają świat i ludzi, których napotykają na swojej drodze. Na lepsze. I bez ustanku. Z głową podniesioną do góry.

Kobiety te wyryły się głeboko w moim charakterze. Nie będzie przesadą gdy powiem, że mam w sobie namacalną cząstkę każdej z nich. Być może stały się one już trochę innymi osobami, być może na nowo musiałybyśmy znaleźć tematy do nocnych rozmów. Nie zmienia to jednak faktu, że są mi one ciągle najbliższe na świecie. Bo stanowią część mnie samej. W dużej mierze zawdzięczam im to, kim teraz jestem. Właśnie dzięki czasowi i energii jakie mi poświęciły, czy też całej tej stokroci bardzo potrzebnych słów. 

A wiem, że często nie był to dla nich lekki chleb.


Zapach jesieni



Spuchnięte deszczem, zabrudzone ciemną szarością, nisko zawieszone cumulusy. Poganiane zawieruchą z utęsknieniem oczekują eksplozji swoich nabrzmiałych kształtów. Wiatr, z nieoczekiwaną na tę porę roku zawziętością, wzburza do groźnego falowania ołowiowe morze. Szkwał goni za szkwałem. W takt melodii wygrywanej na strunach want i szotów biczujących kołysane falami maszty. 

Wzburzane nagłymi podmuchami liście tańczą w ulicznych tornadach. Ciepłe brązy, intensywne żółcie. Dogorywająca zieleń, nieśmiała czerwień. Ich rozmokła woń przypomina mi dawno zapomniane lata. Zamykam oczy i wdycham zapach spulchnionej wilgocią ziemi. Znowu jestem u siebie.

Oslo, 20 październik 2008


Sznurek i pętelka



Korea żyje dramatem. Jest nim przesączona niczym babka olejkiem zapachowym. Tapla się w nim z uciechą godną radości wieprza puszczonego samopas w deszczowe błocko. Spotkanie Koreańczyka, który potrafi oszczędzić rozmówcy opisów krwi, znoju, łez i potu, a zamiast tego zajmująco porozmawiać na inne tematy, jest prawdziwym ewenementem. Cierpienie mianowicie jest wartością stanowiącą o statusie Koreańczyka. Im gorzej, tym lepiej. Zadowolenie jest mocno podejrzane, jest czymś wstydliwym, czymś, co należy zakopać pozorami obojętności i pozwalać kiełkować jedynie w czterech ścianach swojego domu. Ba! Zadowolenie trąci arogancją, o którą łatwo szczególnie u obcokrajowców. Oni bowiem ośmielają się cieszyć się życiem, a nawet radością tą od czasu do czasu się dzielić. A życie przecież jest ciężkie! Musi być!

Na ekranach dramatyczne monologi przerywane rozdzierającym szlochem, rwanie szat od Prady i włosów prosto od fryzjera na Kangnam, pięciominutowe ujęcia płaczących krokodylimi łzami niewiast, czy unoszących się słusznym gniewem i dodających sobie animuszu gromkim krzykiem mężczyzn. Od czasu do czasu spoliczkowanie, a już przynajmniej energiczne wstrząśnięcie bezwładnej w niemej rozpaczy niewiasty. Bezbronne kobiety bowiem albo nie są w stanie pojąć wewnętrznego rozedrgania mężczyzny, nie potrafią zrozumieć jego ukrytych, ale w większości przypadków szlachetnych, motywów postępowania, albo są najzwyczajniej w świecie przez wszystkich wokoło bezlitośnie i niesprawiedliwie szykanowane. Nawet komedie przytłaczają swoim poziomem i tematyką. Oferma przez przypadek zjada kanapkę z całkiem świeżą porcją spermy swojego kolegi, dziewczyna poddaje się skrobance podczas szkolnej przerwy, grubaska, dzięki operacji plastycznej przechodzi całkowitą metamorfozę, co pozwala jej w końcu zaistnieć na scenie w roli piosenkarki. I niech mnie szlag, jeżeli życie tutaj nie jest ciężkie.

Praca, wartość numer jeden w życiu każdego szanującego się Koreańczyka, jest chyba najbardziej okazałym źródłem argumentów uzasadniających wyjątkową nieznośność tego psiego życia. Szef jest bezduszną maszyną, który wymaga rzeczy niemożliwych („Impossible is nothing”), wylewa swoje frustracje na poddanych, traktując ich jak osobistych pucybutów. Sytuacja w pracy jest na tyle skomplikowana, że nikt oprócz zainteresowaengo nie jest w stanie tego zagmatwania ogarnąć. Zresztą sam zainteresowany nie za bardzo skłonny jest pokusić się o próbę wyjaśnienia, zasłaniając się ścisłą tajemnicą lub wyjątkową delikatnością sprawy. Nadomiar złego żona żąda jakiegoś idiotycznego spaceru, pobawienia się z bachorem, albo odwalenia dawki małżeńskiego obowiązku kopulacyjnego. Dramat za dramatem.

Sposobów na wszystkie te życiowe dramaty jest kilka. Już w poniedziałek (przecież musieliśmy spędzić stresujący weekend z rodziną) upijamy się w trzy dupy tak, że o poranku w drodze do pracy, przechodząc obok miejsca swojego własnego pawia, nie możemy wyjść z oburzenia nad chamstwem i brakiem ogłady co poniektórych. We wtorek robimy sobie małą przerwę po to, żeby w środę i czwartek, najlepiej za firmowe pieniądze, być w stanie żłopać zmieszane piwo i whiskey wychylane kufel za kuflem. Potem, jak już chlanie się znudzi, udajemy się do karaoke, gdzie przy płaczliwym zawodzeniu, możemy utulić swoje troski w roznegliżowanych ciałach pań do towarzystwa (coraz częściej gustujemy w Rosjankach). Czasem też w kółeczku, z innymi panami na współ, możemy rozładować się bardziej dosłownie, z głowami panienek między nogami. Trzeba przy tym dodać, że tego rodzaju niewinne igraszki również mogą być przyczyną wielu zmartwień. Często jesteśmy bowiem siłą wręcz zaciągani w miejsca, w których absolutnie nie mamy ochoty bywać. Szefowi odmówić się przecież nie da. Iście psie to życie.

Wyżej wymienione sposoby rozwiązywania problemów są chlebem powszednim dla większości „normalnych” Koreańczyków. Dla tych odbiegających od surowego standardu wyznaczonego przez konfucjański kodeks, pozostaje często sznurek i pętelka. Bo wielu nie może wytrzymać tego kotła podłości, które Koreańczycy sami sobie beztrosko warzą. Ci, którzy próbują szukać pomocy u specjalistów, muszą liczyć się z piętnem „chorego psychicznie” i kategoryczną alienacją. A i wizyta u specjalisty to 70USD za pół godziny rozmowy, z czego część przypada na wypytanie pacjenta o jego status finansowy, wysokość wynagrodzenia i dotychczasowe inwestycje.

I tak ikona kina koreańskiego, uwielbiana przez tłumy, ciągle popularna, przepiękna kobieta, Choi Jin Shil, ni stąd ni zowąd wiesza się. Wszyscy, podnosząc w nagłym osłupieniu głowy znad buchającego parą kotła, pytają w niedowierzaniu „dlaczego?”. Ach, no tak! Przecież kobieta samotnie wychowująca dwójkę dzieci musi być niezrównoważona psychicznie. Musi z nią być coś nie tak. I nieważne, że kilka razy sfotografowano Panią Choi całą w siniakach zabieraną do szpitala po tym, jak szerokokątnie popieścił ją małżonek. Widocznie sobie na to w jakiś sposób zasłużyła. Pani Choi zdecydowała się po jakimś czasie na rozwód, w konsekwencji czego przyjaciele się od niej odwrócili, reżyserzy przestali proponować ciekawe role, a internauci końcem końców obarczyli ją za śmierć innego aktora, Ahn Jae Hwan’a, który popełnił samobójstwo z powodu długów nie do spłacenia. Pani Choi znalazła się poza nawiasem społecznym i nic nie wskazywalo, że może do niego być ponownie dodana. Pozostał więc sznurek i pętelka. Po kilku dniach, co dało się przewidzieć, przyszedł czas na transwestytę, Jang Chae Won’a, a potem geja, Kim Ji Hoo. Wszyscy oni nie pasowali do przeklętego konfucjańskiego kotła.

Samobójstwo jest jednym z trudniejszych problemów moralnych. Pomijając kwestie religijne, wielu ludzi twierdzi, że nie może ono stanowić sposobu rozwiązywania problemów. Niemniej jednak warto chyba zdać sobie sprawę, że dla nielicznej grupy ludzi, którzy popełnili samobójstwo, czyn ten był świadomym aktem woli, a nie formą ucieczki od zastanej rzeczywistości. Inaczej ma się jednak rzecz w Korei. Samobójstwo nie jest i nigdy nie będzie aktem woli. W konfucjonizmie propagującym bardzo szczelny kolektywizm nie ma miejsca bowiem na niezależne podejmowanie decyzji. Wszystkie zasady, relacje między ludźmi, formy zachowania, cały sposób na życie, są bardzo szczegółowo nakreślone i wzajemnie ze sobą powiązanie. I tak samobójstwo przybiera tutaj formę eskapizmu wyznaczonego przez wolę skolektywizowanej, bezbarwnie identycznej, bezpiecznie żyjącej w swym kociołku, tłuszczy. W rezultacie dochodzi do samobójstw lesbijek, które zmusza się do zamążpojścia i rodzenia dzieci, dziewczyn, którym zabrania się wyjścia za mąż za „nieodpowiednich” kandydatów, samotnych matek, starych panien, rozwódek, gejów, transwestytów, młodzieży, która nie radzi sobie ze sztywnym gorsetem zasad koreańskiego społeczeństwa. Niestety w Korei występują też inne, bardziej kretyńskie formy samobójstwa, jak chociażby te fanów Pani Choi, których fala nastąpiła w kilka dni po śmierci aktorki. Tego rodzaju decyzje można chyba przypisać jedynie przywiązaniu do mody, która w Korei jest również jednym z wyznaczników statusu społecznego. Jeżeli więc Pani Choi, "celebrity", popełniła samobójstwo, to ja też to zrobię. Z drugiej strony może jest to druga twarz kolektywizmu na zasadzie „wszyscy się teraz razem powieśmy”. Ale tutaj jestem już chyba za bardzo cyniczna.

Korea jest na pierwszym miejscu wśród krajów OECD jeżeli chodzi o liczbę samobójstw. Ostatnie wydarzenia nie są niczym nowym. Nastąpiła po prostu kumulacja samobójczych śmierci koreańskich „celebrities” i stąd o tej niechlubnej statystyce dowiedział się cały świat. Przez ostatnich sześć lat nasłuchałam się wystarczająco wiele tego rodzaju wiadomości, żeby (niestety) nie robiło na mnie to już większego wrażenia. Na Koreańczykach zresztą też nie. Jeżeli jakiś podlotek popełni samobójstwo, szkoły nie są zamykane, nikt nie odprawia minuty ciszy, ani nie pozwala na uczczenie pamięci ofiary w jakikolwiek inny sposób. Nikt też za bardzo nie dochodzi prawdziwych przyczyn tragedii, nie wspominając już o organizacji publicznej debaty.

W 1997 roku, z powodu kryzysu finansowego, Koreańczycy masowo skakali pod koła metra. W czarnych foliówkach na głowie, żeby poprzez publiczne rozpoznanie nie przynieść hańby swojej rodzinie. W tym roku mamy kryzys, który podobno jest najpoważniejszym od czasów Wielkiej Depresji. Koreańskie władze w pośpiechu montują szklane osłony na peronach stacji metra. Zawsze jest jednak ten sznurek i pętelka w zaciszu czterech ścian domu. 

W Korei życie toczy się dalej. Prawami selekcji naturalnej.


Pierdząca krowa



Jednym z projektów, nad którym obecnie pracuję, jest elektrownia węglowa z systemem wyłapywania dwutlenku węgla. Wszystkie inne związane są z energią odnawialną. Z tego też powodu wiele naczytałam się o aktualnym stanie naszej Ziemi. I dokąd ten stan zmierza. 

Przełożyło się to naturalnie i bez bólu na mój bardziej świadomy styl życia. Nie mam telewizora, ani innych urządzeń, które wymagałyby ciągłego podłączenia do prądu. Na zakupy chodzę ze szmacianymi torbami, bardzo szczegółowo sortuję odpadki, zakręcam wodę podczas mycia zębów, samochodu używam przeważnie w weekendy jeżeli w ogóle, mieszkanie oświetlam jedynie punktowo i tylko w pokoju, gdzie akurat przebywam. 

Wszystko przyszło jakoś tak samoistnie, bez zbytniego zmuszania się, czy gwałtownych zawirowań w moim dotychczasowym życiu. Na pewno jest o wiele więcej rzeczy, które mogę jeszcze zrobić. Ciaglę się uczę. 

Też o tym, jak pierdząca krowa może wpłynąć na nasz klimat...


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...