Samobójstwo Prezydenta



Dzisiaj rano w Korei wielu mężczyzn zawiązało żółte krawaty. Wiele kobiet przyozdobiło swój pracowniczy ubiór żółtym dodatkiem. To był wyborczy kolor poprzedniego prezydenta Korei (2003-2008), Roh Moo Hyun’a (노무현), który zeszłej soboty ok. 6.30 rano popełnił samobójstwo rzucając się ze skały niedaleko swojego domu w maleńkiej wiosce Bongha Maeul (봉하마을). Dzisiaj ma miejsce jego pogrzeb.

Prezydent Roh różnił się od poprzednich prezydentów, a także swojego następcy Lee Myeong Bak’a (이명박), pod wieloma względami. Przez większość swojej kariery jako prawnik, a następnie polityk, skupiał się na obronie praw człowieka, podważał skorumpowaną do szpiku kości polityczną i biznesową rzeczywistość Korei, sprzeciwiał się głęboko zakorzenionemu regionalizmowi. Dążył do zbudowania prawdziwie demokratycznego systemu w kraju, który w swojej historii nowowczesnej doświadczył jedynie autokratycznych rządów grupy spowinowaconych ze sobą wybrańców. 

Już jako prezydent doprowadził do ocieplenia stosunków z Koreą Północną (projekt lini kolejowej łączącej oba kraje, spotkania rodzin rozdzielonych wojną koreańską, budowa kompleksu przemysłowego tuż przy granicy), czy Stanami Zjednoczonymi (FTA). Jego wewnętrzna polityka przyniosła rezultaty przejawiające się wzrostem PKB na poziomie 4-5% rocznie. Prezydent Roh z czasem jednak coraz bardziej zaczął przeszkadzać wielkimchaebol’om i grupom politycznym, których kieszenie częściej były inwigilowane, a którym tradycyjny system łapówkarstwa nie mógł zapewnić intratnych kontraktów lub uprzywilejowanego traktowania. Media, które w Korei w 99.9% kontrolowane są przez wielkie korporacje lub inne grupy wpływu, rozpoczęły nie kończącą się nagonkę na Roh. W 2004 został on postawiony w stan oskarżenia o nielegalność elekcji i niekompetencję w sprawowaniu władzy. Trybunał Konstytucyjny odrzucił pozew i przywrócił Roh na stanowisko prezydenta Korei.

Mimo ożywionego na nowo poparcia społeczności krąg zwolenników Roh zaczął po jakimś czasie ponownie topnieć. Tym razem chodziło o ceny mieszkań. Tak jak na Zachodzie podczas wyborów szafuje się obietnicą niższych podatków, tak w Korei obiecuje się wysokie ceny mieszkań. Prezydent Roh natomiast uważał, że ceny takowych są sztucznie zawyżone działaniem spekulantów (ponad 1M USD za najzwyklejsze siedemdziecięciometrowe mieszkanie w dzielnicy Kangnam) i próbował uregulować ten rynek między innymi proponując przeniesienie stolicy państwa do Daejon (대전). Wielu ludziom też nie przypadł do gustu dosyć bezpośredni i prostolinijny styl bycia Roh. Nie używał on kwiecistej mowy, nie posługiwał się dyplomatycznym żargonem, był naturalny w swoich odruchach. Wielu zarzucało mu, że jego konfrontacyjna bezpośredniość w walce z koreańskimi zaszłościami dyktatorskimi była nie na miarę stanowiska prezydenta Korei. Że powinien był robić to bardziej dyplomatycznie i mądrze (tzn. chytrze). Z tego też powodu nazywano go "prezydentem głuptaskiem" (바보 대통령) - on nie miał nic przeciwko temu.

W roku 2008 jego kadencja skończyła się (w Korei prawo zabrania reelekcji) i jako jedyny prezedent Korei, zamiast zabarykadować się za murem przepięknej posesji w Seulu, Rohudał się KTX (szybka kolej) do Bongha (populacja: 121 osób), żeby zamieszkać tam ze swoją rodziną w całkiem skromnym domku. Tłumy ludzi odwiedzały wioskę wdając się w dyskusje z byłym prezydentem lub po prostu wyrażając swoje uznanie. Do czasu, kiedy afera kopertowa, w którą był zamieszany, nie wyszła na jaw.

Prezydent Roh przyjął 6M USD łapówki. Przyznał się do winy, przeprosił i oświadczył, że stracił twarz (w Korei jedna z najwyższych wartości osobistych). Poprosił społeczeństwo Korei, żeby nie uznawało go już za bojownika o demokrację, czy ideał godny naśladowania. Kilka miesięcy później popełnił samobójstwo.

Samobójstwo było w mojej opinii jedyną rzeczą, którą prezydent Roh mógł zrobić, żeby uratować spuściznę swojej prezydentury. Żeby potwierdzić i na nowo uwiarygodnić wartość tego, w co wierzył. A co ważniejsze, żeby dać Korei szansę na dalszą rekonstrukcję zgniłego systemu. Jeżeli nie popełniłby samobójstwa jego występek ugruntowałby jedynie to, przeciw czemu walczył całe życie. Zarówno w oczach społeczeństwa, jak i w swoich własnych.

Koreańczycy, słysząc o aferze łapówkarskiej, stracili nadzieję, że w Korei cokolwiek może się zmienić. Czuli się wystrychnięci na przysłowiowego dudka. Czuli się zawiedzeni i oszukani przez kogoś, komu bezgranicznie w tej akurat sferze ufali. W ustach pozostał im niesmak. Roh uznał, że jedynym sposobem na oczyszczenie swojego imienia jest zapłacenie za swoje potknięcie ceny najwyższej. Oddał życie za coś, co w oczach wielu w Korei jest raptem jednym z najzwyklejszych sposobów prowadzenia biznesu. Wywołał tym sporą konsternację pośród koreańskiego społeczeństwa, a ta doprowadziła do publicznej debaty na przekór zacierającej już ręce z zadowolenia obecnej Władzy. Ludzie na nowo uwierzyli w Roh.

Drugim powodem, dla którego Roh Moo Hyun musiał popełnić samobójstwo to bezlitosna krucjata obecnego rządu, który kazusem byłego prezydenta chciał ukonstytuować odwieczny porządek rzeczy. Nieproporcjonalnie zmasowany atak na Roh miał na celu podważenie dokonań całej jego kadencji. Szyderczy śmiech wylewał się artykułami, wywiadami, informacjami telewizyjnymi i przygotowaniami do pokazowego procesu. Obecny rząd zamierzał zrobić z Roh i całej jego rodziny kozła ofiarnego dla pożywki swojej własnej popularności. Roh swoim samobójstwem pokazał im środkowego palca u dłoni. Bardzo dużego palca.

Roh Moo Hyun



"너무 많은 사람들에게 신세를 졌다나로 말미암아 여러 사람이 받은 고통이 너무 크다앞으로 받을고통도 헤아릴 수가 없다여생도 남에게 짐이   밖에 없다건강이 좋지 않아서 아무 것도  수가 없다책을 읽을 수도 글을  수도 없다너무 슬퍼하지 마라삶과 죽음이 모두 자연의  조각아니겠는가미안해 하지 마라누구도 원망하지 마라운명이다화장해라그리고  가까운 곳에아주 작은 비석 하나만 남겨라오래된 생각이다.”

„Jestem dłużny zbyt wielu ludziom. Skala ciężaru, który spowodowałem jest nie do zniesienia. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie brzemienia, które od tej pory będzie moim udziałem. Z powodu mojego obecnego stanu nie jestem w stanie nic zrobić. Nie potrafię przeczytać książki, nie mogę zabrać sie do pisania. Nie bądźcie zbyt smutni. Czyż życie i śmierć nie są naturalnym wszystkiego porządkiem? Nie przepraszajcie. Nie czujcie do nikogo urazy. Taka jest kolej rzeczy. Skremujcie mnie. I postawcie jedynie bardzo mały nagrobek blisko mojego domu. Myślałem już o tym od jakiegoś czasu”.

________________________________
Więcej zdjęć tutaj.


Lek na całe zło


W ostatnim miesiącu dane mi było odwiedzić USA dwa razy. Na zachodnim wybrzeżu nikt nie zaprząta sobie głowy epidemią grypy. Lotniska są pełne ludzi, nikt nie nosi masek (ja swoją schowałam głęboko na dno walizki, kiedy jakaś kobieta smagnęła mnie głośnym wyrzutem „It’s scary!”), nikt nie panikuje. Dla porównania lotnisko w Korei świeci pustkami. Po przylocie z zagranicy, tuż po wyjściu z samolotu, natknąć się można na kordon doktorów w długich jednorazowych uniformach, rękawiczkach i maskach. Uzbrojeni w termometr, mierzą temperaturę każdego (!) z pasażerów, kolekcjonując przy tym specjalne druczki, które wcześniej należało wypełnić w samolocie, oraz zadają kilka standardowych pytań. Po tygodniu lub dwóch każdy z pasażerów raczony jest rozmową telefoniczną specjalnych służb, które wypytują się o aktualną kondycję delikwenta. Mimo tych wysiłków świńska grypa jednak systematycznie poszerza zasięg swoich macek.

Według dzisiejszej porannej gazety, powodem szybkiego rozprzestrzeniania się świńskiej grypy w Korei są… obcokrajowcy, a w szczególności… nauczyciele języka angielskiego. Oni to bowiem mają i czas, i pieniądze, żeby non stop podróżować do swoich krajów, skąd za którymś razem przywożą ze sobą w końcu zabójczego wirusa. Następnie zarażają nim koreańskie dzieci w szkołach­­, a co gorsza nawet, współpasażerów koreańskiej kolei, z której korzystają w weekendy wojażując po kraju!

Artykuł podparty był kazusem jednego nauczyciela, u którego kilka dni temu zdiagnozowano świńską grypę... Autor zastanawia się nad Koreańczykami, u których wyżej wymieniony nieszczęśliwiec nocował, a u których nie stwierdzono żadnych objawów choroby. W tym momencie artykułu głośno roześmiałam się żartując, że to na pewno z powodu konsumpcji dużej ilości kimchi. PWY, który wcześniej skończył czytać artykuł, głęboko się na mnie obraził. Okazało się, że artykuł był niedorzeczny bardziej niż mogłam przypuszczać… Tak niedorzeczny, ze nawet mój dowcip nie sprostał wyzwaniu… 


Powrót do źródeł



Z biegiem czasu nieuchronnie traci się niewinność. Coraz trudniej przychodzi zwykły, nie narzucony swoimi lub innych oczekiwaniami, zachwyt. Coraz trudniej wzbudzić w sobie iskierkę autentycznego wzruszenia, kiedy to prawdziwie traci się kontrolę nad odruchami. Po to, żeby znowu być przepełnionym szczerością odczuwania. Tak, jak dzieci.

Najlepszą metodą na oczyszczającą niewinność jest prostota. W prostocie tkwi źródło szczęścia. I aż trudno uwierzyć, że cywilizacja doszła do punktu, gdzie właśnie prostota jest jednym z największych wyzwań. 

Jakiś czas temu, dzięki PWY, udało mi się obejrzeć „Once” i „Old Partner”. Pierwszy film nakręcony został amatorsko przez Irlandczyka i Czeszkę, którzy opowiadają najzwyklejszą historię dwojga ludzi, cudowną muzyką z głosów, gitary i pianina. Drugi film „워낭소리” („Wonang Sori”) to koreański dokument o dziadku i jego krowie. Tylko i aż tyle. Oba filmy prostolinijne w swojej wypowiedzi, dotykają sedna tego, co w życiu ważne. Bez potrzeby konkretnych konkluzji, bez nakazu moralnego, który karze odbiorcy odczuwać niepokój. 

Kadr z filmu "Wonang Sori" (ang. "Old Partner")

Siła prostoty, i tego, co się za nią kryje, tkwi w jej uniwersalności. Wczoraj na koncercie „The Swell Season” (grupa z filmu „Once”), zwykle siedzący w swoich krzesełkach i do rytmu (lub nie) klaszczący Koreańczycy, nie mogli powstrzymać się od pełnych aprobaty krzyków, czy regularnego podrywania się z siedzisk. Na koniec ci na parterze wybiegli na środek po to tylko, żeby na stojąco i z bliska wiwatować. Było pięknie. „Old Partner” ze swojej strony, przebił nawet Jamesa Bonda, przyciągając w Korei w ciągu bardzo krótkiego czasu ponad milion widzów. To jedyny film, który z równym wzruszeniem, oglądnęłam dwa razy.

Świat robi się coraz bardziej skomplikowany. Telewizja i inne środki masowego przekazu strzelają w nas na nowo wynajdywanymi problemami, które po pewnym czasie odnajdujemy w sobie, w swoim związku, w relacjach z dziećmi i współpracownikami. Uczymy się tych problemów na pamięć i po jakimś czasie nie możemy już bez nich żyć. Ciągle mamy poczucie braku spełnienia. Stajemy się więźniami własnego kociołka tego, co jest, i jak być powinno.

Wyplątanie się z tej sieci nie jest łatwe. Nie można jednak zaprzestać prób.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...