Koncert



W koreańskiej firmie, żeby zostać docenionym (czyt. mieć szansę na promocję według rokrocznego rozdziału) nie wystarczy być utalentowanym, pracowitym i wydajnym. Na ewaluację osoby składa się wiele innych czynników pozornie nie związanych z uzyskiwanymi w pracy wynikami. Oprócz łutu szczęścia do kategorii tej bezsprzecznie należy zaangażowanie w pozazawodowym życiu firmy: wspinanie się z CEO po górach, punktualne pojawianie się w pracy (czas przybicia karty zapisywany jest automatycznie w systemie), ilość wykorzystanych w roku dni wolnych, lub na przykład… uczestniczenie w koncercie.

W tym roku każdy z piętnastu departamentów w naszej firmie miał za zadanie przygotować występ z okazji nadchodzącego Nowego Roku. Ludzie, którzy na co dzień projektują, budują i sprzedają warte dziesiątki, a czasem setki milionów USD statki, platformy wiertnicze, turbiny wiatrowe oraz elektrownie, musieli stanąć na scenie i odśpiewać wybrany przez siebie utwór. Jak zwykle okazało się, że Koreańczycy są niesamowicie utalentowani – grają na instrumentach, tańczą i śpiewają tak, jak profesjonaliści. A co najważniejsze dobrze się przy tym bawią. 

Konkurencja była zaciekła – chodziło nie tylko o reputację danego departamentu, czy „wdzięczność” przełożonego, ale też o tysiączek dolarów zachęty. Oto, co z tego wyszło:







I na deser zwycięzca z przytupującą blondyneczką :) 


Kartka



Nagle zrobiło się całkiem świątecznie. Po raz pierwszy tej zimy spadł śnieg. Dużo lekkiego puchu, który razi oczy odbijającymi się w nim promieniami słońca. Sąsiadka z naprzeciwka cudownie zmaga się z kolędami wygrywanymi na pianinie. A ja dostałam bardzo wyjątkową dla mnie kartkę od podopiecznej. Wesołych!

Kartka od koreańskiej podopiecznej


Zielono mi


Jeszcze kilka lat temu podczas koreańskiego, parnego lata miałam zwyczaj nosić ze sobą zwiewny sweterek lub opatulać się chustą za każdym razem, kiedy wkraczałam do metra. Tam bowiem panował poniżej dwudziestostopniowy chłodek, który nie wróżył nic dobrego przy nagłym wyrwaniu się z objęć prawie czterdziestostopniowego upału – o paskudne przeziębienie w takiej sytuacji bardzo łatwo. W zimie natomiast na odwrót – moja sempiterna przyrumieniała się na zaciekle podgrzewanych siedzeniach, co przyprawiało mnie o siódme poty i rozalkową spiekotę na policzkach. Na bazie mojego rozległego doświadczenia na tym polu mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że dosyć trudno było (i jest?) w Korei o temperaturowe feng shui, ying i yang.

Nie tak dawno sprawy przybrały bardziej zasadniczy obrót, jeżeli chodzi o walkę ze zmianą klimatu - przyszła do nas moda na zieloną poprawność. Kraje rozwinięte, dbające o przyszłość ludzkości i kuli ziemskiej – a co ważniejsze – kraje na ich losy wpływające, muszą przecież brać na swój karb ciężar zmian w sposobie myślenia przeciętnego człowieka. I tak na niewielkich, dostępnych jeszcze skrawkach ziemi (75% powierzchni Korei Południowej to góry) montować zaczęto turbiny wiatrowe, kolektory słoneczne oraz projekty wykorzystania energii pływów, podkreślając tym samym statut Korei jako kraju nieobojętnego na losy świata. Koncerny otrzymały niepisane zadanie rozwijania własnych, zielonych technologii, co też ma być w jakimś sensie środkiem zaradczym na kryzysowy zastój w biznesie. Posypała się plaga przejęć i fuzji, ośrodki naukowe zatarły dłonie na przypływ funduszy i ścisłą współpracę z wielkim graczami na rynku. Wszyscy wydają się być zadowoleni.

Rząd sprytnie wykorzystał powyższą propagandę również na poziomie jednostki. Ni stąd ni zowąd zaczął on podejmować wartkie próby społecznego uświadomienia o problemach energetycznych kraju – szczególnie dyskutuje się o malejących zasobach rezerw (coraz częstsze blackout’y), co spowodowane jest geometrycznie rosnącym z(nad)użyciem prądu przez obywateli. W windach wywiesza się rodzajowe scenki o tym, jak należy oszczędzać energię przez odpowiednie korzystanie z klimatyzacji, ogrzewania (zaleca się 20˚C) czy domowych urządzeń. We wcześniej wspomnianym metrze świetniejsza część mojego ciała czuje się już w zimie trochę bardziej komfortowo; w lecie maszyniści z mniejszym już rozmachem obdarowują pasażerów zimnym powiewem z sufitowych wiatraków. Ba! – ukrócono nawet skład wagonów... 

Jak zwykle dochodzi jednak do absurdów. W toalecie mojej firmy wykręcono większość żarówek. Smartfonem muszę więc oświetlać sobie mroczne wnętrza kabiny (jest taka specjalna aplikacja!), co wymaga w pewnych sytuacjach zdolności iście akrobatycznych. W lecie tego roku kurek z ciepłą wodą istniał w sposób smutnie bezużyteczny; zimą na ogrzewanie nie mam co liczyć nawet przy kilkunastostopniowym mrozie. W sali gimnastycznej naszej firmy rozgrzać się mogę jedynie własną pracą mięśni. W lobby pracownicy café szczękają zębami na powitanie klienta. Klient siedzi przy kawie w kompletnym umundurowaniu zimowym, podobnie zresztą jak pracownicy na niektórych piętrach, gdzie ogrzewanie ograniczono do minimum. Wielu z nich zakupiło rękawiczki bez palców, żeby być w stanie klepać na klawiaturze – a klepią też w płaszczach na grzbiecie. U mnie grzeje się dwa razy na dzień i podczas tych dwóch godzin po kręgosłupowym rowku ścieka mi pot, a rozalki ponownie wychodzą na moje policzki – grzejniki pracują pełną, zacietrzewioną parą. Pozostałą część czasu spędzam podgrzewając się poduszką elektryczną, czasem też w płaszczu. W ciągu dnia w naszym budynku uniemożliwia się korzystanie z przynajmniej jednej windy – dzisiaj miałam nawet przyjemność zjechać jedną bez absolutnie żadnego oświetlenia. Tak musi wyglądać zejście do piekła...

Coraz bardziej odnoszę wrażenie, że uczestniczę w kolejnym narodowym „spięciu się w sobie” koreańskiej populacji, które to miało już miejsce kilka razy w historii tego kraju. I jak zwykle Koreańczycy, mimo że przez moment irytują się tak absurdalnym pomysłami, po chwili już poddają się swemu losowi w stoicki sposób, bez większego szemrania. A wszystko to dla dobra i świetlanej przyszłości swojego narodu.



Milenijne Ppeppero


Po Walentynkach (dla chłopców), White Day (dla dziewcząt) przyszedł czas na Ppeppero Day (dla wszystkich). Każdego roku jedenastego listopada zakochani wręczają sobie coś na kształt paluszków do połowy oblanych czekoladą. Ich patykowaty kształt ma symbolizować właśnie cyfry 11/11. Tym razem jest to Ppeppero zupełnie wyjątkowe, bo przypada na datę 11/11/11 – święto ma więc charakter przełomowy. W związku z tym spodziewam się dzisiaj dosyć dużej dozy lukierowanego szaleństwa, przywracającego o słodkawy zawrót głowy.

Jak co roku zagorzali przeciwnicy Ppeppero Day powtarzają opowieści o tym, jak to lata temu koncern Lotte Confectionery z determinacją posłużył się skomasowanym arsenałem marketingowym i stworzył ten dzień od podstaw po to, żeby podnieść swoje zyski ze sprzedaży. Nie wnikając w dyskusję o prawdziwości oskarżeń, faktycznie akcja ta prawodopdobnie uratowała spółce życie. Od lat dziewiędziesiątych bowiem każdego roku tylko w listopadzie firma ta rejestruje około 60% swoich rocznych przychodów.

Wariacje na temat ppeppero: choco, original, white cookie, tiramisu.


Konsumpcjonizm w Korei to jeden z fundamentów codzienności. Koreańczycy uwielbiają kupować markowe produkty, ponieważ ich posiadanie świadczy do pewnego stopnia o statusie społecznym. A w społeczeństwie, gdzie surowa hierarchia dyktuje stosunki między ludźmi, status jest praktycznie wszystkim. I tak wszelkie Louis Vuitton, Dior, Chanel, Hermes rozchodzą się jak świeże bułeczki. Tutejsze kobiety w znakomitej większości przypadków żyją zakupami, sezonowymi wyprzedażami i sklepami duty free. Z takiego stanu rzeczy doskonale zdają sobie co sprytniejsi biznesmeni wykorzystując ten swoisty manieryzm społeczeństwa do granic możliwości i w każdej dziedzinie życia. 

Pozostając w temacie sztucznie skonstruowanych uroczystości, mających na celu wyzwolenie zakupowych demonów wśród niewinnych, koreańskich owieczek podam dla przykładu „miłosny kalendarz” Korei: 

  • 14 styczeń: Diary Day 
--> zakochani wymieniają się kalendarzami, w których zaznaczać będą  na czerwono daty ważnych wydarzeń w swoim związku (na przykład setny, dwusetny, trzysetny i tysięczny dzień od pierwszego spotkania) 

  • 14 luty: Valentine’s Day 
--> dziewczęta kupują czekoladki chłopcom 

  • 14 marzec:  White Day 
--> chłopcy w rewanżu kupują czekoladki dziewczęciom 

  • 14 kwiecień:  Black Day 
--> single świętują swój dzień spożywając „czarne” jedzenie, czyli makaron z sosem z czarnej fasoli (jajangmyeon) w nadziei szybkiego odnalezienia swojej drugiej połówki 

  • 14 maj:  Yellow and Rose Day 
--> samotni zbierają się razem przy misce curry (zaleca się ubiór w odcieniu żółci), a ci którzy tego dnia odnajdą swoją miłość wymieniają się różami 

  • 14 czerwiec:  Kiss Day 
--> to czas pierwszego pocałunku i najrozmaitszych wyznań

  • 14 lipiec: Silver Day 
--> pary mają prawo zwrócić się do „senirów” z prośbą o sfinansowanie randki; sami zakochani wymieniają się podarunkami ze srebra

  • 14 sierpień: Green Day 
--> pary ubierają się na zielono, spacerują w parkach i piją powszechnie znany trunek serwowany w zielonej butelce, czyli narodowe soju

  • 14 wrzesień:  Music and Photo Day 
--> to dzień popełniania słodziutkich zdjęć, ale też zabawy do białego rana

  • 14 październik:  Wine Day 
--> pary spotykają się w atmosferycznej restauracji i przy winie dyskutują nad jakością swojego związku i snują plany na przyszłość

  • 21 październik:  Apple Day 
--> to wbrew oczekiwaniom dzień przeprosin; tym, którym zaszło się za skórę wręcza się wtedy jabłka (w języku koreańskim „sagwa” oznacza bowiem i jabłko i prośbę o przebaczenie)

  • 11 listopad: Ppeppero Day 
--> zakochani wymieniają się czekoladowymi paluszkami przypominającymi kształtem datę 11/11
  • 14 listopad: Orange and Movie Day 
--> zakochani piją sok pomarańczowy, który swoją kwaskowością ma przypominać im o bardziej „kwaśnych” momentach, które mogą w przyszłości nadejść; następnie udają się do kina

  • 14 grudzień: Hug Day 
--> za oknem zima więc czas na małe przytulanko




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...