Dość już Kangnam Style



Martwi mnie kult badziewia. Smuci tłum ślepo drepczący w pędzie ku bylejakości. Drażnią manipulanci, którzy następnie tę owczą masę ujeżdżają na wszystkie możliwe strony, jak tylko chcą. Ku własnej uciesze i wymiernej korzyści.

Ot, krzywo podskoczył, wydobył z gardła kilka pohukiwań, pokręcił się głupawo wokół długonogich panienek, a świat w odpowiedzi oszalał. PSY osiągnął to, czego wielkie koreańskie wytwórnie ze swoimi bezlitośnie tresowanymi gwiazdami nie były w stanie dokonać przez długie lata – wspiął się na Olimp świata rozrywki. Ot tak sobie, sprawczą ręką bałwochwalczego tłumu.




W samej Korei popularność „Kagnam style” bazuje najprawdopodobniej na tęsknocie młodszej części społeczeństwa za głębszym oddechem, oderwaniem się od wszystkiego, co przynosi zatwardziały konfucjanizm; powodzenie przeboju to wynik chęci uwolnienia się od narzuconych ideałów, których nie sposób osiągnąć, a do których w tym niezwykle homogenicznym społeczeństwie i tak trzeba dążyć. To przejaw wewnętrznej potrzeby młodzieży, a nie rewolucyjny zamysł PSY. Jego dalece odbiegający od lansowanych wzorów wizerunek jest niczym więcej, jak przypadkowym narzędziem burzącego się pokolenia. Pamiętajmy, że „artysta” sam przyznaje, że „jest jedynie grubym, nie za przystojnym facetem”. Najwyraźniej sam nie za bardzo wie, o co w tym wszystkim chodzi.

Większość fanów z zagranicy ulega czarowi chwytliwej melodii, rytmu i samego tańca. To największa grupa ludzi, która odstawiając kabaret z PSY, chce choć na chwilę zapomnieć o codziennych troskach. Nic w tym chyba zdrożnego, jeżeli tylko zachować zdrowy rozsądek. Są też tacy, którzy bez pomyślunku „lajkują” albo „szerują” piosenkę po to, żeby broń Boże nie pozostać w tyle za muszącą mieć przecież rację większością. Albo tak na wszelki wypadek, nic to przecież nie kosztuje (a może jednak?). Dzięki owczemu pędowi PSY osiąga (ku lekkiemu zniesmaczeniu takich <chwilowych> cyników, jak ja) tzw. „tipping point” – marzenie każdego aspirującego do roli bożyszcza – kiedy to lawiny popularności nic już nie jest w stanie powstrzymać. Od tej pory wszyscy mogą już tylko słuchać, produkować kolejne analizy fenomenu (vide ja), tańczyć (jak mu zagrają) i tak w kółko, niemalże jak niewolnicy: wystarczy spojrzeć na Britney Spears, czy Nelly Furtado – dziewczyny nie wyglądają za zbyt rozentuzjazmowane okolicznościami, w których się znalazły (w przeciwieństwie oczywiście do uchachanej publiczności). Mało tego! „Kangnam style” zyskuje na tyle krytyczną masę, że zaczyna być instrumentem nawet w amerykańskiej kampani prezydenckiej (patrz video poniżej). To oraz różne wykonania i interpretacje hitu są konsekwencją wirusa „tipping point”, wzajemnym masażem między PSY, a jego naśladowcami, którzy w zamian za dalsze rozsławianie melodii promują siebie i swoje poglądy. I tak to się sprytnie kręci.




Ostatnio pojawiają się opinie ludzi, którzy w szlagierze „Kagnam style” doszukują się jakiejś ideologii, charakterystyki koreańskiego społeczeństwa, ważkiego przesłania. Osoby te albo nie przeczytały ze zrozumieniem tekstu piosenki, albo świadomie płyną na przyjaznych wodach popularnego utworu. Kawałek PSY ma być rzekomo kpiną z nowobogackiego stylu zamieszkujących dzielnicę Kangnam lub Apkujeong, aktywnym sprzeciwem wobec przywiązania do pieniądza jako elementu wyznaczającego status w społeczeństwie. W usta PSY wkłada się frazesy typu „pieniądze nie dają szczęścia”, „spełnienia trzeba szukać gdzie indziej”. I to wszystko ma pochodzić od osoby urodzonej, a jakże by inaczej, w Kangnam. Od tego samego PSY, który ze względu na swój status prawie co wymigał się od dwuletniej służby wojskowej (sąd skazał go na dodatkowe dwa lata – koszmar wszystkich koreańskich mężczyzn!), dzięki pieniądzom rodziców studiował w Bostonie/USA oraz który masowo kręci kolejne intratne reklamy przyprawiając niezaangażowanych śmiertelników o gwałtowne mdłości z powodu na okrągło memłanego refrenu. I który dalej nie wie, o co właściwie chodzi więc na wszelki wypadek duszkiem wypija butelczynę soju pod czujnym okiem zgromadzonego na koncercie tłumu.

Już dość, naprawdę dość. Zeskoczmy z prawie na śmierć zajeżdżonego już konia i w końcu przyznajmy, że KRÓL JEST NAGI!

I postarajmy się być bardziej odpowiedzialną publiką. To nie boli.






Radiowa Trójka w Korei


Dziennikarze Programu 3 Polskiego Radia, Katarzyna Borowiecka (publicystyka) i Marcin Pośpiech (wiadomości) zdecydowali się na wizytę w Korei. Miałam dużo szczęścia, że skontaktowali się właśnie ze mną - świetni ludzie, urzekający niskimi radiowymi głosami i swoją piękną polszczyzną (aż mnie skręcało z żalu nad własnym sposobem wysławiania się - tym razem zamiast "tak naprawdę" ciągle powtarzałam "tak jakby", zgroza... ). Miałam też szczęście z tego powodu, że na nowo odkryłam Trójkę. To jest dokładnie ta jakość, której brakowało mi w innych rozgłośniach - aplikacja na smartphone załadowana.

Kasia i Marcin nagrali mnóstwo materiału i w Seulu i w Busan, rozmawiając z Koreańczykami (wkręcił się nawet PWY, ale rozmówcami byli też przedstawiciele trochę młodszego pokolenia - patrz zdjęcie poniżej) oraz mieszkającymi tutaj obcokrajowcami. Uczestniczyli też w kilku odbywających się właśnie festiwalach i wydarzeniach artystycznych. Pracowali jak pszczółki mimo zmiany czasu, jet lagu i kuszących atrakcji, które oferuje Korea - grafik był bardzo napięty.

Wynik? Dzisiaj (środa, 10 października) motywem przewodnim w radiowej Trójce będzie właśnie Korea. Wejścia antenowe według polskiego czasu (w Korei +7 godzin!) są następujące:

6.40, 7.50:  przegląd prasy koreańskiej Marcina Pośpiecha

9.20, 10.15, 10.35, 16.20, 17.20:  wywiady i opowieści o Korei



Więcej informacji ze strony Trójki TUTAJ - linki do poszczególnych wejść antenowych do spokojnego odsłuchania. Zapraszam! 



Na zdjęciu od lewej: Lim Sehoon, Moon Suyeong, Jo Eunae,
Kasia Borowiecka, ja , Marcin Pośpiech, Leszek Moniuszko.



Religijny spacer po Korei


Koreańska konstytucja określa Kraj Porannego Spokoju jako państwo pozbawione oficjalnej religii oraz zabrania głowie państwa wyróżniania którejkolwiek z nich. Taki zapis nie dziwi w kraju, w którym dominują bezwyznaniowcy (46.5%) a pozostała część narodu charakteryzuje się dosyć wysokim poziomem pluralizmu religijnego. 


Źródło: Opracowanie własne na podstawie KOSIS 
(Korea Statistical Information Service, 2005)



Źródło: Wikipedia


Teoria teorią a jak to zwykle bywa praktyka wygląda trochę inaczej. Od ponad dekady konflikt pomiędzy szybko rosnącą rzeszą chrześcijan (szczególnie katolików) a buddystami nabiera rozmachu – dochodzi nawet do aktów wandalizmu oraz podpaleń świątyń buddyjskich, choć ma to raczej podłoże polityczne niż społeczne. Mówi się, że podczas wyborów prezydenckich w 2008 roku, które doprowadziły do władzy Lee Myeong Baka, bardzo dużą rolę odegrała propaganda i finansowe wsparcie Kościoła protestanckiego (tutaj mała adnotacja, że w Korei często mylnie stawia się równoważnik między chrześcijaństwem i protestantyzmem, traktując katolicyzm jako osobne wyznanie). Niektórzy zarzucają urzędującemu prezydentowi obstawienie najważniejszych miejsc w rządzie w oparciu o rekomendacje pochodzące bezpośrednio od wspólnoty chrześcijańskiej. Lee Myeong Bak dosyć wymownie zamanifestował swoją przynależność religijną w roku 2011 klękajac na polecenie duchownych chrześcijańskich w czasie „narodowej modlitwy”, czym wywołał ogromne oburzenie w większości irreligijnego przecież społeczeństwa koreańskiego. Buddyści oskarżają administrację Prezydenta Lee o celowe pomijanie świątyń buddyjskich w rządowych systemach informacyjnych, ignorowanie postulatów zgłaszanych przez mniejszościowe ośrodki wyznaniowe przy jednoczesnym faworyzowaniu społeczności chrześcijańskiej. Wobec powyższego Park Geun Hye, jedna z najważniejszych pretendentów do fotelu prezydenckiego w grudniowych wyborach, dosyć dyplomatycznie podkreśla swoją bezwyznaniowość.

Tysiące lat temu Koreańczycy opierali swoją duchowość na przesłaniach płynących z mitów oraz szamanizmie, który szczątkowo ciągle praktykowany jest na wyspie Jeju, z niektórymi jego elementami obecnymi też w codziennym życiu przeciętnego Koreańczyka (np. rytuał „gosa” lub wróżenie na podstawie daty urodzin i imienia). Pierwszą postawą religijną w koreańskim społeczeństwie był buddyzm, który przywędrował do Korei z Chin już w IV wieku. Religia ta rozkwitała za panowania dynastii Silla (57 p.n.e.- 936) i Goryeo (936-1392), natomiast okres jej świetności zaczął załamywać się z nadejściem dynastii Jeoson (1392-1897), ponieważ nowa klasa rządząca stawiała buddyzm w opozycji do konfucjanizmu, fundamentu filozoficznego, na którym opierała swoje rządy. Od samych początków doktryna Konfucjusza była bardziej ideologią polityczną niż luźną filozofią życiową i jako taka miała służyć określonym celom panującej dynastii Joseon – stąd konfucjanizm koreański jest bardziej wyrazisty od swojej czystej, chińskiej postaci rozumianej jako pewna myśl filozoficzna i często mylony jest z religią. Za sprawą misjonarza z Chin, jeszcze za czasów dynastii Joseon w XVII wieku, na Półwyspie pojawił się również katolicyzm. Wyznawcy tej wiary byli bezlitośnie prześladowani przez rządzącą dynastię z powodu odmowy przeprowadzania rytuałów związanych z kultem przodków, jednego z fundamentalnych nakazów konfucjanizmu. W tym okresie wielu katolików straciło życie w obronie swojej wiary (w 1984 roku za swoją męczeńską śmierć 103 osoby zostały kanonizowane przez Jana Pawła II). Mniej więcej w tym samym czasie, bo w 1884 roku, do Korei zawitał też protestantyzm (sukces w rozpowszechnianiu swojej religii odnieśli przede wszystkim prezbiterianie). Ciekawa wydaje mi się też historia islamu w Korei. Za okupacji japońskiej (1910-1945) Koreańczycy wysyłani byli do Mandżurii jako przymusowi pracownicy skąd wracali nawróceni już na wiarę Allaha. Prawdziwy przypływ islamu datuje się jednak na lata 70-te XX wieku, po tym, jak wojska tureckie wkroczyły do Korei podczas wojny 1950-53 – już w roku 1970 powstał meczet w Hannam-dong w Seulu, a obecnie społeczność muzułmańską ocenia się na 100 000 osób (plus 40 000 robotników z Bangladeszu i Pakistanu). 


Tureccy żołnierze w Korei za czasów wojny koreańskiej 1950-1953
<Źródło>

W ostatnich latach znaczenie chrześcijaństwa w Korei – a w szczególności wiary katolickiej – konsekwentnie zwyżkuje. Koreańczycy zgodnie uznają rolę protestantyzmu i katolicyzmu w rozwoju historii Korei: pierwszemu przypisują organizację ruchu antyjapońskiego za czasów okupacji 1910-1945, drugiemu wspieranie przemian demokratycznych w kilkadziesiąt lat temu. Katolicyzm, wraz ze swoją diasporą koreańskich misjonarzy rozsianych po całym świecie (Korea jest drugim po USA krajem z największą liczbą misji religijnych), jest również powszechnie szanowaną religią za swoje zaangażowanie w akcje dobroczynne, sprzyjanie międzywyznaniowej komunikacji oraz respektowanie koreańskiej tradycji opartej na szamanizmie i konfucjanizmie.

Oczywiście nie da się tutaj nie wspomnieć o zupełnych oszołomach, którzy cytują Biblię w metrze wrzeszcząc na cały głos (co jest irytujące zwłaszcza o poranku), czy na rogu ulicy przez megafony strzelają wiarą w przypadkowych przechodniów twierdząc, że jeżeli ci się natychmiast nie nawrócą to czeka ich jedynie piekło. Mieszkańcy Korei notorycznie muszą borykać się z naganiaczami wiary odwiedzających domy z garścią broszurek w dłoni – tego w Korei niestety aż za dużo. Niektóre z ośrodków biorą na cel obcokrajowców oferując im nawet pokaźną wspomogę finansową. Obecność cudzoziemców w szeregach danej religii lub sekty demagogicznie interpretowana może być bowiem jako jej uniwersalność. Kościoły protestanckie (te z żarzącymi się krwawo neonowymi krzyżami) i chrześcijańskie obrastają w całkiem pokaźne zaplecze finansowe coraz bardziej wpływając na politykę i gospodarkę kraju. Przynależność do kościoła przynosi też społeczną akceptację, która w kolektywnym społeczeństwie jest jednym z podstawowych fundamentów. Taka przynależność ma bardzo namacalny wymiar – wyznawcy mogą liczyć na dofinansowanie zagranicznych wycieczek, pomoc w razie nieszczęśliwego wypadku itd. Kościół w ten sposób zastępuje tradycyjną rolę, jaką do tej pory wykonywały wielkie korporacje (jaebole) w stosunku do swoich pracowników.


No Jesus = Hell na Myeong-dong w Seulu


W Korei mnoży się od piorących mózgi sekt, wcieleń Jezusa, mesjaszy, pomazańców bożych i tych, którzy Jezusa osobiście spotkali. Wystarczy chyba, że wspomnę o sekcie Moon Sun Myeonga i jego Kościele Zjednoczeniowy (Unification Church). Pana Moona Jezus zaszczycił podobno wizytą w latach 30-tych zeszłego wieku nakazując mu kontynuowanie swojego dzieła. Tak właśnie na rękach człowieka znikąd spoczęło uratowanie całego świata – Moon mianował się Mesjaszem (w Kościele Zjednoczeniowym Jezus nie jest uznawany za boga i stąd też nie można zaliczyć tego ruchu do religii chrześcijańskiej), ojcem całej ludzkości (jego żona była matką całej ludzkości). Religia ta trafiła na podatny grunt tuż po wojnie koreańskiej, kiedy to Koreańczycy zastanawiali się nad powodami swojej tragicznej historii, a jej szczyt rozkwitu to lata 70-te i 80-te XX wieku (wyznawcy dobrodusznie nazywani byli „Moonies”, czyli „Munistami” lub „Moonistami”). Obecnie zwolenników tego ruchu liczy się w setkach tysięcy w samej Korei i Japonii, z setkami milionów sympatyków na całym świecie. Na fali swojej popularności Moon zbudował ogromne imperium inwestując w przemysł chemiczny, farmaceutyczny, wydobywczy, a nawet zbrojeniowy – wszystko to według agendy religijnej. W Waszyngtonie, gdzie miał ogromne wpływy, założył „Washington Times”, a nawet zaproszony został do Senatu (popierał Republikanów), gdzie wśród prominentnych senatorów oświadczył, że rozmawiał z Józefem Stalinem i Adolfem Hitlerem. Ci, pod wpływem jego nauk, znaleźli nową siłę, żeby zadośćuczynić za swoje uczynki... Moon zasłynął też z masowego udzielania sakramentu małżeństwa. W 1995 roku za jednym pociągnięciem udzielił ślubu 360 000 parom. Warto dodać, że wielu z małżonków widziało się wtedy po raz pierwszy, a niektórzy z nich nie władali wspólnym językiem. Moon Sun Myeong zmarł w wieku 92 lat we wrześniu 2012.


Richard Nixon and Moon Sun Myeong – Moon bronił Nixona 
po aferze „Watergate” twierdząc, że „Bóg kocha Nixona”.

Religijny przekrój Korei to niesamowicie ciekawa macierz współistniejących w harmonii religii, tradycyjnych wierzeń, myśli filozoficznej oraz najróżniejszych sekt. Koreańczycy nie widzą sprzeczności w byciu chrześcijaninem, odprawianiu szamanistycznych rytuałów, namiętnym czytaniu Talmudu, czy życiu według konfucjonistycznych reguł. Bardzo często jest tak, że dzieci i rodzice mają odmienne wyznania – decyzja o swojej przynależności w tym zakresie należy od indywidualnych preferencji i w większości przypadków nikt takich wyborów nie kwestionuje. Obiekty religijne Koreańczycy traktują raczej jako narodowe dziedzictwo kulturowe niż miejsce konkurencyjnego kultu, który należy obchodzić wielkim łukiem. Przywódcy religijni często spotykają się ze sobą, nawiązując zdrowy dialog, a ci bez wyznania pozostawieni są samym sobie. Pod tym względem od Korei możnaby się wiele nauczyć... 

Poniżej zapraszam do odsłuchania odcinka audycji "Zakorkowani", której tematem jest duchowość Koreańczyków.





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...