[Zakorkowani] Konkurs


Razem z Yellowinside, w ramach naszego kolejnego przedzsięwzięcia "Zakorkowani", rozdajemy upominki prosto z Korei:






Etap Pierwszy (24 -31 lipca):
1. W komentarzu zaproponuj temat kolejnej audycji „Zakorkowanych"
2. Propozycje tematów można pozostawiać do 31 lipca (środa).
3. Spośród uczestników konkursu wyłowimy 5 osób, które otrzymają od nas upominki prosto z Korei.
4. Losowanie i ogłoszenie zwycięzców odbędzie się 1 sierpnia (czwartek).
5. Szczęśliwcy zostaną poproszeni o zostawienie wiadomości na fanpejdżu „Zakorkowanych" ze swoim adresem pocztowym

Rozwiązanie Etapu Pierwszego:






Etap Drugi (1 - 14 sierpnia):

1. Z najczęściej powtarzających się propozycji tematów lub takich, które w jakiś sposób ujęły serca Anny i Leszka stworzona zostanie krótka lista.
2. Przez dwa tygodnie, do 14 sierpnia, będzie można głosować na wybrane propozycje tematów - prosimy odwiedzić naszą stronę 
fanpejdżu „Zakorkowanych"
3. „Zakorkowani" podejmą się realizacji nagrań wybranych przez Słuchaczy tematów w kolejności zależnej od przyznanej liczby głosów.
4. Spośród uczestników głosowania wyłowimy 2 osoby, które otrzymają od nas upominki prosto z Korei.
5. Szczęśliwcy zostaną poproszeni o zostawienie wiadomości na fanpejdżu „Zakorkowanych" ze swoim adresem pocztowym.

Zapraszam!



[Zakorkowani] Miłość po koreańsku cz.1


W kolejnej audycji "Zakorkowanych" poruszamy temat seksulaności Koreańczyków. Koreańczycy do miłości cielesnej, podobnie jak do większości aspektów swojego życia, podchodzą bardzo pragmatycznie. Wizyty w “love motelach” to nieodzowna część randkowania i sposób na sprawdzenie upodobań i limitów obu stron w sprawach łóżkowych. Miłość fizyczna pomiędzy małżonkami prowadzić ma do poczęcia dziecka, bo po to w końcu ludzie pobierają się. Korzystanie z usług tych samych pań do towarzystwa ma na celu zapewnienie bardziej osobistych relacji z członkami firmowej grupy lub partnerami biznesowymi.

Podejście Koreańczyków do miłości fizycznej, szczególnie tej płatnej, to bardzo kontrowersyjne zagadnienie. W naszej audycji rozmawiamy o „zachodnich księżniczkach”, czyli prostytutkach oddelegowanych przez koreański rząd do obsługiwania stacjonujących w Korei żołnierzy amerykańskich, które musiały nosić plakietki z odpowiednim zaświadczeniem lekarskim; opowiadamy o tym, jak wyglądają współczesne, „oficjalne” dzielnice domów publicznych, ale też o tym, co dzieje się za ladą niektórych tradycyjnych zakładów fryzjerskich i kawiarni. W końcu rozprawiamy się z postrzeganiem korzystania z usług erotycznych jako nierozerwalnej części życia zawodowego Koreańczyka: regularne uczęszczanie do licznych barów karaoke, gdzie mężczyźni obsługiwani są w najróżniejszy sposób przez skąpo odziane dziewoje; erotyczne masaże czasem dla głębszych doznań wykonywane przez niewidome pracownice; grupowy seks oralny w kółeczku i wiele innych. A wszystko to za firmowe pieniądze...

Korzystanie z płatnej miłości to w Korei coś, co uznaje się za normę. To prawo mężczyzny do odreagowania sztywnych nakazów społeczeństwa, ale też i integralna część męskiego DNA, z którym na próżno walczyć. To coś, co się nagminnie robi, ale o czym się raczej nie mówi - mówimy więc my.






Skórki i pestki


Uwielbiam owoce. W ciągu dnia objadam się nimi co najmniej w trzech sesjach. Pierwsza ma miejsce o 10-tej rano, kiedy w mojej firmie rozlega się muzyka wzywająca pracowników do kilkuminutowego odprężenia. Dla mnie to czas na jabłko. Jem je ze skórką, co wprowadza Koreańczyków w absolutną panikę, bo Koreańczycy jabłka spożywają jedynie obierane – skórka, nawet ta porządnie wymyta, zawierać ma zbyt wiele chemikaliów (mój szef poradził mi, żebym po wymyciu jabłek pozostawiała je na noc w roztworze wody i octu jabłkowego). Takie podejście wyniosłam z domu - mój tato do tej pory konsumuje jabłka w całości, łącznie z ogryzkiem.

O godzinie 15-tej muzyka ponownie sączy się z firmowych głośników, co dla mnie oznacza relaks z bananem (bez skojarzeń!) lub winogronami. Winogrona jem ze skórką i pestkami (jeżeli już są), na widok czego Koreańczycy bezskutecznie próbują ukryć spojrzenie pełne politowania nad barbarzyńcą ze wschodniej Europy - w Korei z winogron, szczególnie tych koreańskich, wysysa się jedynie środek odkładając skórki na bok. Koreańskie winogrona są jak dla mnie jednak smakowo wątpliwe, więc ograniczam się do tych importowanych, "całozjadalnych".

Wieczorem, choć to podobno nie służy sylwetce uznanej w Korei za normę piękna (czyt. wyglądowi patyka), delektuję się persymonkami, czereśniami, winogronami, truskawkami, gruszką, albo arbuzem. Na owoce wydaję majątek, bo w Korei płacić trzeba za nie jak za zboże. Ale niech już będzie – to zamiast torebki od Prady albo Louis Vuitton.

Koreańska gruszka

Koreańskiego arbuza, persymonę i gruszkę uważam za prawdziwe arcydzieła natury. Ociekająco soczyste, słodziuchne, idealne na gorącą wilgoć lata lub jesienny wypad w góry. Pychota! Teraz mamy lato, więc w moim owocowym menu dominuje arbuz. Wszelkie arbuzy, również te koreańskie, pochłaniam, a jakże, razem z pestkami. Taplanie się paluchami w miąższu owocu wydaje mi się mało higieniczne, a wyciąganie pestek łyżeczką lub widelcem poważnie nadszarpuje moją radość konsumpcji. Jem więc arbuza takim, jakim go matka natura stworzyła, a Koreańczycy niezmiennie reagują na to okrzykiem niedowierzania. Nawet PWY, który świadom jest mojego arbuzowego usposobienia za każdym razem żartobliwie „nie może zrozumieć, dlaczego Polacy są tacy leniwi”. Najciekawszy jednak komentarz, który kilkakrotnie udało mi się już usłyszeć, pięknie (i dosadnie) obrazuje rzeczowość, z jaką Koreańczycy podchodzą do życia: „przecież i tak pestki przechodzą przez organizm w nienaruszonym stanie - do niczego się więc mu nie przydają, a swoimi cechami fizycznymi mogą wyrządzić po drodze jakieś szkody”.

Ja tam nie sprawdzałam, ile życiowej prawdy jest w powyższym stwierdzeniu (szczegónie jego pierwszej części) i sprawdzać chyba nie będę. Fizycznej szkody jak do tej pory również nie poniosłam. W związku z powyższym pozostaję przy swojej tradycji szamania owoców w całości. To jedna z tych właściwości, które chyba się nie zmienią nawet po tylu latach mieszkania w Korei...

Według Koreańczyków smacznego arbuza poznaje się 
po jak najmniejszym "guziczku" na jego spodzie. Kolejnym 
kryterium jest zielona łodyżka ciągle doczepiona do góry 
arbuza oraz odpowiedni dźwięk wydawany przy opukiwaniu.




[Zakorkowani] Życie w tranzycie cz.2


"Zakorkowani", czyli Leszek i ja, kontynuujemy temat środków komunikacji miejskiej w Korei. Tym razem psioczymy na dosyć kontrowersyjne z naszego punktu widzenia zachowanie Koreańczyków, którego doświadczamy podczas przemieszczania się po mieście.

Leszek opowiada o pasażerach ucinających sobie drzemkę na jego ramieniu i o mężczyznach, którzy zupełnie niestremowani publiką przewietrzają swoje “na wpół owłosione piszczele”, demonstrując przy tym jednocześnie “obrzydliwe, mokre skarpeciury”. Leszek z niemałym uczuciem przedstawia również sławny wśród obcokrajowców temperament starszych koreańskich kobiet (ajumma), których ulubionym zajęciem jest energiczne torowanie sobie drogi łokciami.

Ja z kolei opowiadam o swojej drodze do metra, podczas której muszę – niczym nimfa wodna mknąca po tafli jeziora – przeskakiwać pomiędzy niestrawionym ramyeonem (zupa z makaronem), zwymiotowanym przez pracowników wracających nad ranem do domu po firmowej imprezie. Ubolewam również nad “ścianą płączu” – murem oddzielającym tory metra od wiodącej do stacji uliczki, pod którym taksówkarze namiętnie oddają parujący w sierpniowej wilgoci mocz. A robią to mimo że bardzo czysta toaleta znajduje się na stacji 50m dalej…

Życie w koreańskim tranzycie to zupełnie inny świat. To miejsce, gdzie spotyka się całe spektrum koreańskiego społeczeństwa. To Korea zapodana w pigułce i przez to wywołująca wiele skrajnych emocji. Uczestniczenie w tym życiu to jednak świetny eksperyment antropologiczny i okazja do lepszego zrozumienia tego kraju.

Zapraszam do odsłuchania, komentarzy i zapisania się na fanpejdż "Zakorkowanych".





Anna aka Corleone


Koreańczycy na moim nazwisku łamią sobie język. Widziałam i słyszałam już wiele interesujących wariacji na temat „Sawińska”: ci z większym talentem osiągają poziom „sałinski”; ci, którzy w ogóle nie mają pojęcia o językach obcych lub innych kulturach kończą wariacją często dla mnie nie do rozszyfrowania. Zdarzyło się, że na jakiejś konferencji moja plakietka identyfikacyjna przybrała formę „Sakiwnaka”. Nie mogłam siebie przez moment odnaleźć, bo myślałam, że chodzi o Japonkę.

W koreańskiej rzeczywistości występuję pod przyjaznym uchu, wszystko określającym przydomkiem „Anna” (Koreańczycy przedstawiają mnie obcokrajowcom) lub „Anna 과장” („kwajang”, czyli menedżer) (Koreańczycy przedstawiają mnie innym Koreańczykom). Mimo że jest to jedno z bardziej popularnych imion i tak każdy wie, o kogo chodzi więc zbytnio nie wadzi mi to. Wyobrażam sobie, że jestem takim „capo di tutti capi", tym jedynym “Corleone”, o którym każdy wie tyle, ile potrzeba.

W sumie mogłabym nazywać się Anna Park – prosto, dla wszystkich zrozumiale i nawet zmieściłabym się w koreańskich trzysylabowych rubryczkach formularzy. Niestety po koreańsku „Park Anna” czyta się dosłownie „pak anna”, a „pak” to tak samo jak angielskie „fuck”, bo Koreańczycy zamiast „f” wymawiają „p”. Wychodzi z tego raczej mało korzystna mieszanka. Obstaję przy „Corleone”.

Dobór odpowiedniego imienia to w Korei sprawa nietuzinkowa. Nawet aliasy w adresach emailowych potrafią powalić z nóg. W mojej firmie, która sprzedaje platformy wiertnicze, czy największe na świecie tankowce znalazłam między innymi następujące: „tiger”, „mooninus”, „leader”, „trueman”, „angel”, czy „princessa”...

Wracając jednak do imion... Rodzice na długo przed narodzinami dziecka głowią się na dwoma sylabami, które swoim znaczeniem mogą zaważyć na całej przyszłości pociechy. Radzą się więc rodziny, radzą się przyjaciół i współpracowników, a po przyjściu dziecka na świat czym prędzej udają się do namiotowego wróżbity lub innego rodzaju medium, którzy rekomendują zlepek sylab odpowiednich dla układu gwiazd podczas narodzin („saju” to wiara, że godzina i data urodzin determinuje przeznaczenie człowieka). Wszystko dla życiowego sukcesu potomka.

Zdarza się niestety tak, że pomyślność omija bardziej dorosłe już dziecko szerokim kołem. Rodzic może wtedy zakomenderować zmianę imienia po to, żeby przechytrzyć mało przychylny los. Z taką propozycją często wychodzi też sama pociecha zdesperowana swoim położeniem – zazwyczaj chodzi o znalezienie partnera, którego mimo intensywnych randek w ciemno usidlić nie sposób. A imię o bardziej znamienitych cnotach lub takie, które lepiej pasuje do charakteru człowieka może w tym przedsięwzięciu dopomóc. Do zmiany podchodzi się bardzo poważnie. Często jest to bardzo drobiazgowo przeprowadzany proces angażujący całą rodzinę tak, żeby zapewnić właściwe rezultaty.

W ostatnim dziesięcioleciu imiona zmieniło około 725 000 Koreańczyków. W 2005 roku Sąd Najwyższy uchwalił ustawę, która w dużym stopniu upraszcza procedurę zmiany imienia. Obecnie wystarczy jedynie złożyć wniosek podparty racjonalnym uzasadnieniem. Motywacją mojej koleżanki Kim Seon Mi było to, że w jej firmie pracowało około dziesięciu dziewczyn o tym samym brzmieniu imienia i nazwiska. Kim Seon Mi figuruje teraz w moim telefonie jako Kim Min Joo. Min Joo twierdzi, że w końcu czuje się z samą sobą o niebo lepiej. Za jednym zamachem poddała się też operacji plastycznej oczu i jest przekonana, że jej zamążpójście to teraz już tylko kwestia roku, góra dwóch lat.

Ja tam obstaję przy swoim „Corleone”.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...